środa, 30 grudnia 2009

Postanowienie noworoczne

Byłam prawie bliska odpuszczenia sobie blogowania. Kryzys miałam. Że nic nie umiem, zdjęcia do dupy, a w ogóle to musiałam się Tikejem zajmować. A tyle pyyyysznych pyszności ostatnio robiłam, heh..
No to jakoś spróbuję ogarniać i zdjęcia i pisanie.  A tymczasem życzę wszystkim dobrego roku. Także smakowo:)

piątek, 16 października 2009

Imbirowo-miodowe skrzydełka lub pałki z ptaszęcia



Ten pachnący egzotycznie przysmak przywiozłam od Gosi z Augustowa. Robi się łatwo, pachnie nieziemsko i smakuje wspaniale.
W oryginale przepis je na skrzydełka kurczęce (skrzydełka rozcinamy w stawach, trójkątne czubki wyrzucamy), ale ja ostatnio zaadaptowałam to do wersji "bardziej mięsnej, a mniej tłustej". Zamiast skrzydełek daję obdarte ze skóry pałki.

Wspaniałe jako przegryzka imprezowa, a u nas zadebiutowały też jako jedno z dań w Przyjaznym Gotowaniu.

Przyjazne Gotowanie wymyśliłyśmy z Dziewczynami jako pretekst dla wspólnych spotkań, na których zamiast topić łzy w winie, oblizujemy lubieżnie palce podczas gotowania;). Na pohybel i tak dalej.

Czas na przepis:

skrzydełek lub pałek kurczaczych 1 kg
1/2 łyżeczki suszonego imbiru lub ok 3cm świeżo utartego (tak wolę:))
2 ząbki czosnku
2 łyżki miodu
1 łyżka oleju
2 łyżki sherry (bez sherry też jest pysznie)
4 łyżki sosu sojowego
100 ml bulionu lub wody.

Obgotować przez chwilę mięso, żeby tylko spłukało z siebie hormony czy inne antybiotyki (chyba, że robimy potrawę z super jakości bio kurczaka).
Składniki sosu wymieszać od razu na głębokiej patelni, wrzucać kurczaka wyjętego z wody. Całość sosu z mięsem zagotować na większym ogniu, zmniejszyć ogień do minimum i czekać, aż pyrkający sos zgęstnieje na tyle, że oblepi kurczaka glazurą. Nie przypalić, nie przesuszyć.

Z dobrym ryżem wspaniałe danie obiadowe.

sobota, 10 października 2009

Tajska zupa słodko - kwaśna

Zupkę tę swego czasu jadaliśmy namiętnie i często, ale coś ostatnio zapomnieliśmy. Na fali ostatnich azjatyckich prób wróciliśmy do jednej z naszych ulubionych zup. Z dodatkiem ryżu stanowi samidzielny , pyszny obiad.

W zupie tej mieszają się różne smaki: słodycz i aromat kokosu, świeżość trawy cytrynowej i kaffiru, odrobina pikanterii ze świeżej papryczki typu chilli.






Potrzebujemy:
  • 1 puszkę
  •  ok. 400 ml mleka kokosowego
  • 500 ml bulionu z kurczaka ( może być z kostki)
  • 4 szt. trawy cytrynowej
  • 3 łyżki sosu rybnego
  • kawałek świeżego imbiru (5 cm)
  • 4 liście limonki kaffir lub skórka otarta z limonki
  • 1 łyżka cukru brązowego
  • 1 papryczka chili. Dla lubiących "na ostro" polecam spróbować i ew. jeszcze dosiekać chilli  BEZ PESTEK
Do garnka wlewamy bulion i mleko kokosowe, wkładamy trawy cytrynowe rozbite tłuczkiem do mięsa. Suchych , górnych części nie odcinamy, ale wkładamy trawę tak, aby rozbita mini bulwa była w wywarze, a wystające suszki były ponad. Za te suche/ zdrewniałe części będziemy mogli łatwo wyciągnąć trawę z gorącej zupy. Obieramy małą łyżeczką kłącze imbiru i kroimy w cienkie plasterki. Kroimy w drobne plasterki chilli, ocieramy skórkę z umytej limonki lub dajemy rozgniecione liście kaffiru. Wszystko wkładamy do garnka. Trzymamy na małym ogniu aż zawrze. Dodajemy sos rybny i cukier. Zgotowyjemy. Do takiej bazy możemy dodać krewetki, małe (ok 2 cm) pieczarki pokrojone w plasterki, przesmażone paseczki z piersi kurczaka. 
Podajemy w miseczkach z cząstką limonki. W dużej misie podajemy ryż, aby każdy mógł sobie ulubioną proporcję mieszać. Cały dom pachnie:)



poniedziałek, 5 października 2009

Kapustka gotowana/ dodatek obiadowy

Rodzina zakochała się w kapustce kiszonej, którą Nasza Maryna podała razu któregoś do obiadu. U Maryny, jak to u "Mamy"  - wszystko smakuje doskonale, a kapustkę robi się tak:

1 kg kapusty kiszonej
łyżka masła
2 łyżki mąki
woda

Przepłukać kapustę, zalać wodą tak na ok. 2 cm wyżej niż kapusta. Gotować na małym ogniu ok 45 minut. Zagnieść masło z mąką, rozprowadzić wywarem z gotującej kapusty, wlać do garnka, pogotować jeszcze 5 minut. Podawać z pieczonym schabem, filetem z indyka, smażonymi boczniakami. Ja podchodzę do tematu radykalnie i kapustę kiszę sama, więc w domu nie ma odoru gotującej się kapuchy, za to oszałamiająco pachnie kminkiem. Wiem, że to na zdjęciu wygląda tak  sobie, jest pyyycha. No i mnóstwo witaminy c i prawie zero tłuszczu.


Kiedy robię tę kapustę zamiast ziemniaków duszę "przypiekane" marchewki. Przepis na marchewki widziałam kiedyś w jakiejś starej książce kucharskiej (z tych przedwojennych). Obrać ładne, jędrne marchewy (kupuje BIO w Realu - z nadzieją, że są naprawdę z organicznej hodowli)., po jednej na osobę. Przekroić na mniej więcej 3 równe części w poprzek marchwi. Ustawić na sztorc w rondelku, zalać marchewki równo wodą, dodać łyżkę masła, 2 liście laurowe i 5 ziaren ziela angielskiego. Gotować bez przykrycia mniej więcej tyle czasu, ile kapustę, czyli ok. 45 minut. Uważać, żeby pod koniec marchewki się nie przypaliły. Jeśli lekko się skarmelizują od spodu - to samo dobre:). Wspaniała alternatywa dla duszonej marchewki z groszkiem i, tak jak kapusta "samorobne" sa:).

niedziela, 4 października 2009

Wieprzowina po chińsku


W moim przypadku tydzień chorowania kończy się dziką potrzebą działania. Że z domu jeszcze ruszyć się nie mogę, wyczytałam wszystko, to poranek bardzo niestandardowo spędziłam przed tv. I w tym telewizorze jakiś pan biegał po rynku gdzieś w Azji i jadł, i gotował różności takie, że nad kawą poranną zaczęłam czuć imbir, trawę cytrynową, galang...

Zatem wyjęłam z półki książki o gotowaniu w Azji, poszukałam inspiracji i stworzyłam polędwiczki z kapustą pekińską i morelami.

Najpierw przygotowałam ryż. Nie umiem go gotować w bambusie po chińsku więc robię metodą mojej mamy: szklankę ryżu przepłukać, wrzucić do rondla, zalać wodą tak, by wody bylo o 1 cm więcej niz ryżu. Gotować na małym ogniu pod przykryciem, aż praktycznie cała woda się wchłonie. Uważać, żeby ryż się nie przypalił. Przykryty garnek schować pod poduszke lub kołdrę i niech tam sobie ryż wysyca się wodą i trzyma ciepło.

A my szykujemy część mięsną:
1 polędwica wieprzowa
1 pęczek dymki
1 garść suszonych moreli (morele wymoczyć albo w wodzie - wodę wylać, albo w winie - wtedy wino użyć zamiast sake)
8 liści kapusty pekińskiej
1 łyżeczka cukru
2 łyżki sake (ja użyłam białego wina, w którym moczyłam morele)
60 ml sosu sojowego 
3 łyżeczki świeżo startego imbiru
2 łyżki oleju.

 * W misce wymieszać cukier, sake (wino z moczenia moreli), sos sojowy, starty imbir.
* Polędwicę pokroić wzdłuż na 3 części, a nastepnie na paski grubości ok 0,5 cm
* Mięso włożyć do marynaty na nie więcej niż 10 minut - trzymane dłużej twardnieje
* Odkroić zgrubiałe części kapusty i pokroić liście w kostkę ok. 3x3 cm
* Pokroić dymkę ukośnie w ok. 3 cm kawałki
* Rozgrzać olej na pateni, wrzucić kolejno - odsączone mięso, dymkę, odsączone morele, kapustę. Dodać marynate. Podgrzewać, aż mięso przestanie być surowe (na oko - ok, 5 minut). Podać z ryżem.


Pierogi z kaszą gryczaną


Wbrew pozorom i legendom zrobienie pierogów zajmuje mało czasu Dziś specjalnie patrzyłam na zegar i ok 50 pierogów = 30 minut z gotowaniem. Oczywiście, jeśli do tematu podejdziemy z głową, czyli nie napinamy się, że wszystko naraz, ale , np. wieczorem zrobimy farsz, albo wykorzystamy taki, który zrobiliśmy parę dni wcześniej i zamroziliśmy. Dlaczego farsz wcześniej? dlatego, że najlepsze pierogi to te, które z oszczędności powstały, czyli z mięsa zupno - wywarowego lub kreatywnie wykorzystanych resztek z obiadu.

Dzisiejszego pierogi są pochodną obiadu, na który podałam doskonałą gryczaną kaszę BIO, którą aż żal było wyrzucać. Kaszy została ok. szklanka i tak powstał farsz na alternatywne pierogi ruskie.

Farsz
Szklanka ugotowanej kaszy gryczanej
1 cebula posiekana w kostkę i przesmażona do lekkiego zbrązowienia na oleju
1 kostka chudego twarogu
sól, pieprz - do smaku.
Tym razem eksperymentalnie dodałam łyżeczkę oregano suszonego i baaaardzo przyjemny efekt. Wszystkie składniki rozgniatamy widelcem. Z twarogu mogą zostać "krupy" i tak będzie pysznie. 

Czyli pracujemy zaledwie 10 minut. Teraz koniecznie trzeba odpocząć, czyli kieliszek wina i relaksujący wieczór. 
Natępnego dnia robimy ciasto:
1/2 kg mąki
szczypta wielkości ziarenka grochu świeżych drożdży
mocno gorąca woda

Sypiemy na stól mąke, rozkruszamy drożdże,  robimy dołek, do którego wlewamy gorącą wodę po troszeczce - i "zagarniamy" mąkę na wodę, żeby nie uciekła. Woda. Postępujemy tak dalej, aż cała mąka połączy się z wodą w dosyć spójną bryłę. I to jest chwila, którą uwielbiam: zagniatam ciasto z pasją - wkładam w te dwie minuty całe wybaczenie, jakie chciałabym dać tym, co mi zrobili kuku ostatnio. Gniecąc ciasto można myśleć o upierdliwym szefie, kursie franka szwajcarskiego, albo umiłowanym Prezydencie. Jak tak pomyślimy chwilę, to złość, o ile była, mija, a ciasto samoistnie jest zrobione. Nie wiem, czy wychodzi, jak się o czymś nie myśli:).


Ciasto wałkujemy cienko (na ok. 2 mm), w tym czasie gotujemy gar wody z łyżeczką soli i odrobiną oliwy..

W wałkowanym cieście wykrawamy krążki szklanką, kubkiem, upychamy łyżeczkę farszu i gotowe. Na leniucha można robić grubsze ciut ciasto, ale wtedy KONIECZNIE pierogi trzeba odsmażyć. 
Dopiero drugo raz robiłam ze szczyptą drożdży i to jest to! A odsmażone - niebo w gębie! Uwaga dla tych, którzy nie mają wałka - szklana butelka z wodą  - jest ok.

czwartek, 24 września 2009

Chińskie kulki

Chińskie kulki, ale niekoniecznie erotyczne. Wspaniale pachnące, do tego lekkie i prawie bezkaloryczne. Chociaż są tak pyszne, że chce się je jeść, i jeść, i jeść, to pewnie i kalorie się zbiorą:). Ale kit kaloriom w oko, bo życie jest za krótkie, żeby sie byle czym przejmować, a jedzenie potrafi być wspaniale zmysłowe i dające dziką rozkosz. A więc,  rozkosz  z chińskimi kulkami:

400 g mielonego kurczaka
2 łyżki sosu sojowego
2 -3 cm posiekanego w słupeczki świeżego imbiru (lub startego)
1/3 pęczka drobno posiekanego cieniuchnego szczypiorku
6 namoczonych grzybów shiitake (zastąpiłam boczniakiem i było pysznie)
paczka makaronu sojowego "nitki"
sól
pieprz
jajko


Do mięsa dodajemy wszystkie przyprawy, posiekane grzyby i makaron w ok, 2 cm niteczkach. Dodajemy jajo, formujemy kulki i gotujemy na parze min. 10 min. Czas gotowania zależy od wielkosci kulek. Najlepiej spróbować.

Można podać z ryżem i słodko - kwaśnym sosem, ja podaję tylko z sosem i uzywam Thai Heritage Sweet chilli sos.

Dorsz w solnej skorupce pachnący latem.

Chociaż kalendarzowa już jesień nabrałam ochoty, żeby ciągle letnie zapachy z ogrodu  przenieść na kolację. A że Pani w sklepie zapewniła, że "dorsz przyjechał przed godziną" nabyliśmy pięknego dorsza. Nasz dorsz był już zdekapitowany, do tej metody pieczenia zwierz z głową lepszy.

I tak spacerując do domu myśleliśmy z Tikejem, jak tę rybę zrobić i wymyśliłam, że warto spróbować pieczenia w skorupie solnej, na co chęć dawno miałam, jeno odwagi brakowało.

Na uroczą kolację dla dwojga potrzebujemy:

1 dorsza lub inną sporą rybę ok. 600-700 gram, z głową
ok. 1 kg soli kamiennej
pęczek pietruszki
1 cytryna
1/2 cebuli
8 pomidorków koktajlowych (ja mam własne, słodziutkie)
gałązka świeżego rozmarynu (może być suszony, jeśli ktoś nie ma)
odrobina balsamico lub octu pomidorowego
odrobina oliwy


Wykładamy brytfannęm blachę z piekarnika folią aluminiową, żeby uniknąć późniejszego sprzątania. Wysypujemy ok. centymetrowej grubości warstwę soli "pod kształt" ryby. Układamy rybę. Pokrojoną w plasterki cytrynę (zostawiamy czubki cytryn z obu stron) oraz garść pietruszki (zależy od pęczka. Z mojego "letniego" dałam 1/3. Zimą pęczki zieleniny są mniejsze a zioła słabiej pachną. Myślę, że zimą można dać cały) wpychamy do brzucha i fałdami skóry staramy się "na zakładkę" zamknąć brzuch. .

 Dobrze zrobić do starannie, bo skóra jest tą blokadą, której szczelności zawdzięczamy wyjątkowy smak mięsa, ryby, a potrawa nie jest za słona. Jeśli zostały nam plasterki cytrusa układamy je na wierzchu ryby, całość zasypujemy resztą soli, tak, żeby stworzyć taką ok. 1 cm solną powierzchnię. Powierzchię soli spryskujemy wodą. Użyłam spryskiwacza takiego, jak do kwiatów. 
Wstawiamy na godzinę to pieca rozgrzanego do 180-200 stopni.

W międzyczasie bierzemy arkusz papieru do pieczenia i układamy na nim pokrojoną w piórka cebulę, skrapiamy octem (balsamico lub pomidorowym), na to układamy przekrojone pomidorki, dodajemy igły rozmarynu i odrobinę oliwy. ZAwijamy rogi papieru tak, żeby utworzyły sakiewkę i związujemy sznurkiem. Na ok 20-30 min przed końcem pieczenia ryby wstawiamy do pieca.

Było tak pyszne, że nie zdążyliśmy zrobić foty i POŻARLIŚMY. I wbrew skomplikowanemu opisowu robi się moment. Bo ile zajmuje obsypanie ryby solą?


środa, 9 września 2009

Pomidorowa wyjątkowa.



Pomidory pod koniec sierpnia i teraz, gdy jeszcze wrześniowe słońce cudem grzeje, nabierają niezwykłej słodyczy i zabójczego zapachu. Z takich świeżo zebranych pomidorów wybrałam te, które były aż przejrzałe i zrobiłam zupę. Samo robienie było niesamowitą przyjemnością, bo cały dom pachniał świeżą bazylią i pomidorami.

Na super pomidorową potrzeba:

2 litry bulionu drobiowego lub warzywnego. Ja mam swój, który gotuję hurtowo i zamrażam. Leniuszki mogą użyć kostek rosołowych, ale jeśli już to polecam te ze sklepów ze zdrową żywnością (bez drożdży lub bez glutaminianu).
1 kg mocno dojrzałych pomidorów
duża gałążka bazylii
1 łyżeczka masła
1 lyżka mąki
sól, pieprz, szczypta cukru
jogurt naturalny grecki, makaron


Zagotować bulion. Umyte pomidory ze skórkami włożyć do blendera, zmiksować na jednolitą masę (pestki powinny zniknąć). Poniuchać trochę, bo pachnie niezwykle i od razu poprawia humor.
Pulpę pomidorową wlać do bulionu, zagotować. Oberwać listki bazylii, odłożyć na później, łodyżkę włożyć do gotującej zupy. Zagnieść masło z mąką, rozprowadzić zupą, wlać, wymieszać, zagotować. Jeśli zrobią się "krupy", zebrac z wierzchu zupy i przetrzeć przez sitko. Można zwykłe masło zastąpić czosnkowym - fajnie podkręca smak. Dodać przyprawy i szczyptę cukru.

Podawać z makaronem lub bez, łyżką jogurtu greckiego, posypane bazylią.

wtorek, 8 września 2009

Tarta z cukinią. Cukinia w tarcie. Tarta z pomidorkami.




Uwielbiam tarty - na gorąco, z sałatą, jako danie obiadowe. Mniejsza porcja na zimno fajnie się sprawdza na "domówkach". Z własnymi warzywami - smak nie do zapomnienia, ze świeżymi z rynku, targu, zaprzyjaźnionego warzywniaka - też może być paradnie. Szybko się robi, mało sprząta:), a smakują i pachną, zazwyczj, obłędnie.

Na tartę o typowej wielkości foremki do tart potrzebujemy:
Ciasto:
200 g. 

mąki krupczatki
100 g (pół "dzisiejszej" kostki) masła
 dwie łyżki bardzo zimnej wody 

Ja, na leniucha, wrzucam wszystko do malaksera. Mój malakser ma stalowe noże, więc czasami zamiast wody daję "stukniętą" tłuczkiem do mięsa kostkę lodu. Włączam na pulsację - chodzi o to, żeby masło się nie ogrzało,bo inaczej kruche nie będzie kruche.

Rozgrzewam piekarnik do 200 stopni termoobiegiem, bo szybciej. Wyłączam termoobieg, czyli przestawiam na zwykłe pieczenie. Ciasto rozwałkowuję, przekładam do formy tartowej, nakłuwam widelcem. Przykrywam papierem do pieczenia i wysypuję fasolą lub specjalnymi kamyczkami do pieczenia, ale to taki amerykański wymysł... Piec 15 minut w temperaturze 200 stopni.

W tym czasie robimy farsz:
1. wersja. : 4 jajka, 150 ml śmietanki 12% lub 18% (dla odchudzania używam mleka skondensowanego odtłuszczonego), 50 gra startego parmezanu, sól, pieprz do smaku, 1 ząbek czosnku

Na podpieczonym spodzie ukladam, np. cukinię, zalewam farszem i piekę 20 minut w 180 stopniach. Po tym czasie zsem zwiększam moc pieca lub włączam "dopiekanie" z góry i z nosem w piekarniku pilnuję wyzłocenia

2. wersja:
1 serek bieluch, 1 jajko, 1 pokrojona kulka mozarelli (albo fety, albo zwykłego sera żółtego odpowiednia ilość, czyli ok. 100 gram), łyżka pesto, 1 łyżka orzeszków pinii (nie koniecznie -jak to się pisze??!), 1/4 szklanki mleka. Oczywiście wybełtać. Ja dałam do tego ćwiartki pomidorków koktajlowych o całe gałązki marynowanych kaparów, które Kasia przywiozła mi z Rodos. Procedura, jak powyżej - podpiec, dodać mase, piec 20 minut albo do zezłocenia. 

Dożynki.




Taka piękna letnia jesień nam nastała, że nie mogę się nadziwić i nacieszyć. W ogrodzie wszystko szaleje, dojrzewa chwytając ostatnie promienie słońca. Wściekle pachnąca bazylia jest dzielną strażniczką dojrzewających pomidorów i koperku, który sam się wysiał. Selery kładą wielgachne liście zapowiadając pyszne zimowe surówki. Cukinia oszalała i bez przerwy daje ciemnozielone, lśniące i chrupkie owocoprezenty. Zioła rozbuchały się na grządkach, a dynia... któregos sierpniowego dnia leżałam na żółtym leżaku i tak mówiłam do jedynej dyni pyszniącej się na trawniku: "hej, no nie bądź taka, namów pozostałe koleżanki i dajcie mi trochę więcej dyniowej radochy". I... no mirakel się stał - koło sierpniowej, pomarańczowej pysznej bomby rosną dwie mniejsze! Obiecuję zupe z dyni i dyniowe ravioli, a tymczasem ( w osobnych postach, żeby łatwiej było szukać) wspaniałe późno letnie tarty. 

piątek, 28 sierpnia 2009

Chłodnik 'raz, dwa,trzy'


Pogoda w ostatnich dniach sierpnia tak nas rozpuszcza, że trudno uwierzyć w to, że przed nami ostatni wakacyjny weekend. I, możliwe, że ostatnia szansa na dobry-na-upał-chłodnik. Słoiczek pojedzie dziś do Dorotki, a reszta będzie nas jutro chłodzić na Jurkowej działce.

Chłodnik ten robię i na biało i w wersji z botwinką.

1 pęczek świeżej i jędrnej botwinki
4 duże ogórki małosolne
4 duże ogórki świeże (nie lubię "węży", więc używam zawsze tych krótkich, parchatych)
pęczek rzodkiewki
pęczek dorodnego, świeżego koperku
2 litry jogurtu naturalnego ( z tych bardziej płynnych)
2 kubeczki jogurtu greckiego  - jest bardzo gęsty, a mniej kaloryczny niż śmietana. Jeśli ktoś nie boi sie fałdek i oponek w okoliczach brzusznych, może śmiało zamiast jednego jogurtu dać śmietanę.
sól
pieprz
1 ząbek czosnku
ćwiartka cytryny

Buraczki oczyścic, pokroić na plasterki (jeśli są spore, trzeba drobniej), łodyżki na ok. 0,5 cm kawałki łącznie z nasadą (ok. 2 cm. liścia). Nie przepadam za buraczkowymi listkami w zupie, więc zostawiam je , jako dodatek do sałaty. Zalać zimną wodą, tak żeby je przykryła, wcisnąć cytrynę i gotować ok 5 minut.

Ja najbardziej lubię, kiedy warzywa w chłodniku są utarte na tarce, więc małosolne, świeże ogórki i rzodkiewkę ucieram na "dużych oczkach" w malakserze. Siekam koper.
W czasie, kiedy botwinka stygnie, mieszam starte warzywa, koperek i jogurty, solę, pieprzę.
Dodaję przestudzoną botwinkę i wciskam ząbek czosnku. Trzymam w lodówce min. 2 godziny. Jeśli robie bez buraczków, to dodaję szczyptę cukru.


Podaję na lodzie: np. do szklanej misy wsypuję lód i wstawian przezroczysty dzbanek z chłodnikiem. Ten wariant świetnie się spawdza ogrodowo, tarasowo, balkonowo. Lubie podawać w dużych szklankach typu karczmiak. Bo uwielbiam kolor chłodnika.
Prawda, że prościutkie?



Minestrone like


Wyroby czekoladopodobne budziły moją wielką niechęć i fikający obrzydzeniem żołądek. Do dziś pamiętam tłuste ohydztwo zabarwione śladem kakao, które było sprzedawane w burym papierku "Baton.Wyrób czekoladopodobny". I chyba po tych wstrząsach głebokiego , komunistycznego kryzysu tak mi się porobiło, że teraz tylko prawdziwie, jakościowo, dobrze po prostu.

I taka jestem prawdziwa i przemądrzała, że dziś popełniłam zupkę, co miała być minestrone. Ale że siedziałam z nosem w mailach i telefonem przy uchu, to wyszła z tego zupka hm... minestrone-podobna. Ale zadziwiająco pyszna. I tak sobie myślę, że będę ten nieortodoksyjny wariant uprawiać w zależności od tego, jakie warzywa będę miała pod ręką.

Letnia, warzywna zupka 

1 duża cebula/pokrojona w drobną kosteczkę
2 ziemniaki/ pokrojone też drobno
garść fasolki szparagowej, albo takiej "wstążkowej" pokrojonej w ok. 1 cm kawałki
puszka fasolki białej (puszkowa z lenistwa;)
1 cukinia pokrojona w drobną kostkę (ze skórką!)
dwa ładne pomidory bez skóry, pokrojone w kostkę lub kartonik pomidorów "kostka" w zalewie
ząbek czosnku
dwie gałązki świeżej bazylii
pół łyżeczki suszonego oregano
sól , pieprz do smaku
oliwa - ok 1/4 szklanki (do podsmażenia całości)
2 litry wody
Parmezan


Wkładamy do garnka na rozgrzaną oliwę (użyłam takiej, jaka zostaje po kupowanych papryczkach w oleju, od razu dodała warzywom ostrości) warszywa w takiej kolejności, jak powyżej podane. Nie dopuszczamy do zbrązowienia cebuli tylko szklimy. Zalewamy wodą, dodajemy przyprawy, czosnek i gotujemy ok. godziny, aż warzywa zmiękną. Jeśli fasolka albo ziemniaki rozpadną się, nic nie szkodzi. W jednej z książek włoskich wyczytałam, że należy je lekko rozgnieść po ugotowaniu. 

No i w prawdziwym minestrone dodaje się "garnirunek i aromacik" z pesto, ale mnie sie udało zapomnieć. I makaran się dodaje, gwiazdeczki takie śliczne...

Wierzch zupy posypałam "na bogato" świeżym, pachnącym jak diabli parmezanem. Pyyycha, zjadł nawet Potomek, który za bardzo warzywnych zupek nie lubi:).

piątek, 21 sierpnia 2009

Połówki brzoskwiń w lekkim kompocie


Podobno kiedy kobieta spodziewa się syna ma chęć na ogórki kiszone i inne ostre smakołyki.
Ja miałam "na wciąż" chęć na brzoskwinie z puszki i ptasie mleczko. Może dlatego nie wierzyłam nikomu, kto mówił, ze będę miała syna:). 

Kiedy na targu zobaczyłam piękne, polskie brzoskwinie nabyłam skrzyneczkę i wykonałam pyszne kompociki. Na zimową chandrę jak znalazł.

Dowolną ilość brzoskwiń wrzucić do garnka i chwilę obgotować. Jak przestygną zdjąć skórki. Idzie dość łatwo. Podzielić na połówki wyrzucając pestkę. Obgotowanie jest ważne, ponieważ wydłubanie pestki z surowej, świeżej brzoskwini to jakaś porażka, a z podgotowanej wychodziło ślicznie.

Pół kilo cukru, sok z 1 cytryny i pięć litrów wody wymieszać. Ja zalewam gorącą wodą, żeby cukier łatwiej się rozpuścił i przestudzam. Jeśli zabraknie - dorobić, jeśli zostanie - dodać więcej cytryny i wypić jako lemoniadę.

Przełożyć brzoskwinie do słoików, zalać wodą z cukrem, wstawić do garnka wyłożonego ręcznikiem, zalać wodą do wysokości 3/4 słoika i pasteryzować na małym ogniu ok 20 minut.

Poczekać do całkowitego wystygnięcia słoików. Oczywiście, dla pełnego sukcesu słoiki muszą być wyparzone, a pokrywki i ranty słoika wytarte do sucha.

Konfitura wiśniowa niskosłodzona


Proporcja bardzo prosta:

1kg wydrylowanych wiśni
20 dag cukru
dużo wolnego czasu i chęci

Pamiętam z dzieciństwa, jak siedziałyśmy z Elizką, moją przyjaciółką, na tarasie i dłubałyśmy szpilką do włosów w wiśniach. Dłubanie miało na celu pozbawienie wiśni pestek, bo, jak każdy wie, trafienie zębem na pestkę w dżemie czy konfiturze kończy się przymusową wizytą u dentysty. Szczęśliwe dłubałyśmy w tych wiśniach ubrane tylko w kostiumy kąpielowe sikając czerwonym sokiem na wszystkie strony. Myślę, że jakby Nabokov nas widział to w Lolicie ani chybi scenę taką by zamieścił. I takie rozkosznie umazane, oblepione, rozchichotane pędziłyśmy do jeziora dla ochłody i zmycia z siebie wiśni.

Mając w pamięci to wiśniowo słodkie wspomnienie postanowiłam nabyć wiśni kilo 10 i zaopatrzona w "automatyczną drylownicę" ograniczyć cza niezbędny na drylowanie i na czyszczeie kuchni. O mój Boże! czemuś mnie głupotą pokarał! Z tej cholernej drylownicy i tak sika sok, a na dodatek trzeba wydłubywać pestki z wydrylowanej masy, bo i tak nie wyłażą. Niemniej, 10 kg później miałam dwie pokaźne miski wydrylowanych owoców. W proporcji jak powyżej zasypałam je cukrem i dałam ponasiąkać jakieć 3 -4 godziny. Następnie pogotowałam owoce 1,5 godziny. Dom cały pachniał bajecznie. Następnego dnia znów pogotowałam godzinke, i następnego znów. Wiśnie pięknie ściemniały. Gorące przełożyłam do wyparzonych słoiczków (20 minut w 100 stopniach w piekarniku), zakręciłam i postawiłam do góry dnem. Garnek wylizałam. Mniam:). UWAGA! nie robić z żadna mieszanką żelującą. Zrobiłam na próbe z pół kilo owoców i... ohyda.




Przedjesienne przetwory.



Tak właśnie do głowy mi przyszło, że przetwory by brzmiały równie dobrze w wersji "przedtwory". Po przetwarza się je PRZED jesienią i zimą właśnie. Przez ostatnie tygodnie przetwarzałam przedjesiennie, co mi w ręce wpadło i co, mam nadzieje, srogą zimą utuli moją tesknotę za latem.

I tak walcząc z lenistwem i upałem, bawiąc się różnościami nakisiłam ogórków, nastawiłam małosolnych, które zostały już "zniszczone" w letnie wieczory ku radości naszej. Nasmażyłam konfitur wiśniowych, marmolady brzoskwiniowej i pozamykałam słoneczny zapach brzoskwiń w kompotach. Teraz szykuję się na powidła śliwkowe i suszenie pomidorów. Szkoda, że z grzybów mamy tylko pomrożone kurki, ale jest tak sucho, że wyprawa w ukochane grzybomiejsce skończyła się jakiś czas temu łupem, który zjedliśmy na obiad. Ech
...

środa, 5 sierpnia 2009

Rucola z kozim serem i buraczkami w pysznej sałatce

Jedna z moich ulubionych greckich salatek i nie jest to klasyczna "horiatiki".

Garść rukoli (świeżej!!!)
Marynowane małe buraczki (takie kuleczki) - po 5 na osobę/porcję
Rolada z koziego sera - po plastrze grubości 1,5- 2 cm na osobę.
Oliwa, sól, pieprz.

Zanim dalej to o kozim serze - rolada musi być dość spójna, taki kozi pleśniuch, żeby było łatwo zapiekać. Ostatnio się trochę przejechała na roladzie, która buła z dość miękkiego sera, więc zapiec się nie dało, a jedynie pokruszyc/ Też bylo ok, ale to nie to samo. Na zdjęciach jest akurat ta niepieczona.

Opłukaną i osuszoną rukolę rozłożyć na talerze. Na to rozłożyć pokrojone grubo buraczki (każda kulkę kroję na ok.3 plastry), w piekarniku pod grillem podpiec plastry rolady. Położyć na rucoli z buraczkami. Polać oliwą i posypąć pieprzem. NIe daję soli, bo mnie wystarcza tyle, co w serze.

Efekt? Pikantnie orzechowa chrupkość rocoli z kwaskową słodyczą marynowanego buraczka i aksamitna gładkość koziego sera. Mniam!

Zagubiona w czasoprzestrzeni

Pięć tygodni poza Wawą dało mi stan uroczego odmóżdżenia. W sumie sama nie wiem dlaczego. Wszak wakacyjnie przeryłam tonę książek, pół walizki mi zajęły, wizytowałam galerie i uczestniczyłam w bitwach orężnych a to pod Grunwaldem, a to nieopodal. Chwała Bogu na wsi mazurskiej szyku zadawać mogłam w szortach alebo dresie, to i na ksiunżki miejsce sie znalazło w walizie. Powrót do cywilizacji zaowocował mega wq..wem, bólem glowy od ryczacych silników i tv. no to chyba każdy rozumie, że "kompiuter" był mój wróg. No to się cywilizuję teraz otulona dźwiękiem uroczym pralki. AAAAAA!!!! Mój ogród, olany przeze mnie, a nie podlewany mało się jakoś obraził. Pół kosza pomidorów, pięć karłowatych ogórków, cztery cukinie i mega wielka dynia na jakimś pnączu, jak z tej bajki o ziarnku fasoli, co rosło po niebo...Należy się spodziewać przepisów z ww. wymienioną zawartością. Jest też "mniut" i grzyby. Kończę rozmrażać lodówkę i idę sie w wannie utopić. Zawsze to "like jezioro", nie?

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Lodowate gazpacho na upał


Dzisiaj nareszcie lato pozwoliło poczuć, ze oficjalnie nam panuje juz od kilku dni. Za to jak rąbnęło żarem z nieba, to ulicy się wyludniło i zewsząd słychać ssssyk otwieranego zimnego piwa i wody mineralnej. Koty ogrodowe pochowały się w tujac, domowe rozłożyły na środku chłodnego salonu i studzą brzuchy. Moje spaślaki kochane!

A spaślaki domowe, czyli Tikej i ja, także zapragnęliśmy ochłody. Dlatego zrobiłam pyszny hiszpański chłodnik - gazpacho.

Któryś z hiszpańskich szefów kuchni powiedział mi, że gazpacho musi mieć solidną pozycję pieczywa, żeby było kremowo gęste, sycące i żeby złamać smak surowego pomidora.

Na gazpacho potrzebujemy: (dla 2 osób)
1/2 kajzerki (moze być podeschnięta) lub 2 kromki pieczywa tostowego
pół szklanki wody
1/2 długiego obranego ogórka pokrojonego w dowolne kawałki
2 świeże pomidory (ja nigdy nie obieram ze skórki, bo ją lubię)
1/2 kartonika siekanych pomidorów w zalewie
2 ząbki czosnku przetartego przez praskę (jeśli ktoś ma bardzo dobry blender, może wrzucic całe ząbki)
łyżka bardzo dobrej oliwy (ważna dla smaku)
sól, pieprz
do dekoracji: po 4 na osobę czarne, suszone oliwki, pozbawione pestek i liść selera albo bazylii do dekoracji
kostki lodu


Wrzucamy wszystko w blender, dajemy najpierw małe obroty, żeby pomidorowa masa nie wybuchła nam na ścianę, potem podkręcamy. Mielimy to w blenderze ok 2 minut do uzyskania jednolitej, kremowej konsystencji.
Przelewamy do wysokiej szklanki, dekorujemy, wrzucamy po dwie kostki lodu i voila!, jak mawia Pascal.
Fajnie wygląda w wersji imprezowej podane w większych kieliszkach do wódki. Ustawiamy wtedy na tacy rzędy kieliszków z gazpacho "na jeden łyk".






niedziela, 28 czerwca 2009

Kremowy pasztet z kurzych wątróbek.



Zacytuję za źródłem "Smaki świata. Francja" Beverly Leblanc: "Urok tej eleganckiej wersji pasztetu z wątróbek drobiowych polega na prostocie. We francuskich bistrach ten pasztet podawany jest z korniszonami, bagietką, masłem. Dobrze smakuje do niego marmolada cebulowa".

Ja polecam też w wersji z irlandzkim chlebem owsianym. Pasztet jest niezwykle delikatny, kremowy, aromatyczny. W naszym domu jest od lat przebojem, który błyskawicznie znika z lodówki. Świetnie sprawdza się też zamrożony - po rozmrożeniu smakuje jak świeży, nie rozwarstwia się. I, jak zawsze, ultra szybki w przygotowaniu.

na ok. 10 porcji

175 g dobrego mała
500 g świeżych wątróbek drobiowych
1/2 łyżki oleju lub oliwy
2 drobno posiekane szalotki lub dymki
2 drobno posiekane ząbki czosnku
2 1/2 łyżki stołowe madery lub brandy. Sprawdzona też żubrówka.
2 łyżki stołowe śmietany kremówki
1 łyżeczka suszonego tymianku
1/4 łyżeczk


1. w wysokiej patelni lub rondlu rozgrzać 30 g masła, dorzucić wątróbki i smażyć 5 minut lub do chwili, aż zbrązowieją , a wśrodku pozostaną różowe. W razie potrzeby smażyć partiami, aby na patelni nie było zbyt dużo mięsa

2. Przełożyć wątróbki wraz z sosem do robota/ malaksera. Na patelni roztopic kolejne 30 g masła i olej/oliwę. Dorzuccić cebulkę, czosnek, smażyć mieszając 2-3 minuty, do zeszklenia.

3. Dodać alkohol, zeskrobać resztki z dna patelni. Wlać śmietankę, dosypać przyprawy, przelać do masy w malakserze. Dodać resztę pokrojonego w kostki masła.

4.  Zmiksować masę w robocie, aż powstanie gładka masa. W razie potrzeby doprawić solą i pieprzem. Przełożyć do miseczek i odstawić do lodówki.

Podawać, kiedy calkowicie wystygnie. Przykryty folią można w lodówce przechowywać do 3 dni. Dzięki zamrożeniu - dłużej.

Pysznie smakuje na chlebie , bułce, grzance. 

piątek, 26 czerwca 2009

Irlandzki chleb na sodzie.


Jestem zła. Chciałabym wstawiać podpisy na zdjęcia, tzw. watermarki. Wczoraj już właściwie znalazłam programik, który to umożliwia, no a dziś... Więc dopóki ktoś mnie nie przyuczy, albo sama jakimś cudem nie odkryję tego, to będa zdjęcia takie, jak są. 

Koniecznie trzeba pocieszyć się gorącym chlebkiem, a błyskawiczny chleb (robienie - 3 minuty, pieczenie 30-40) to irlandzki chleb na sodzie. Przepis znalazłam na stronie brytyjskiej "nauczycielki/ mistrzyni" gotowania Delii Smith. Przetłumaczyłam, wypróbowałam na sobie i innych i jest git. 


Składniki

175 g) maki z pełnego przemiału. Ze zwykłą tortową też wychodzi, jest lżejszy50 g zwykłej mąki, np nadal tortowej 50 g płatków owsianych25 g  zarodkow pszenicy (do kupienia w realu na polce ze zdrową żywnością, marcpolu) 1 łyżeczka sody 1,5 łyżeczki soli1 łyżeczka cukru1 duże jajo275 ml maślankiJeśli nie ma maślanki można grecki jogurt wymieszać z mlekiem pół na pół, też będzie dobrze.Wymieszać wszystkie składniki widelcem w misce i przelać do wyłożonej papierem do pieczenia foremki (najładniej wychodzi z keksówki ok. 20 cm). Rozgrzać piekarnik do 190 stopni i wstawić na ok. 40 minut.
Lekko przestudzone kromki posmarować grubo masłem i ściekające masło zlizywać z palców. Ku poprawie nastroju.

środa, 24 czerwca 2009

Kot w silniku



Dlaczego nikt nie chce moich kotków ogrodowych? Kotki rozlazły się po terenie i... dobrze, że dziś Tikej musiał żarówkę wymienić, bo jak otworzył maskę to leniwie wyszły z niej dwie kulki: pręgowana i czarna. Koty szaleją:




Błyskawiczny makaron z krewetkami.



Paczkę wstążek makaronowych - tagliatele, papardelle (ja wolę te drugie, szersze)
Pudełko krewetek koktajlowych w zalewie ok 150 g
Kilka dojrzałych pomidorów koktajlowych pokrojonych w ćwiartki
2 ząbki czosnku pokrojone w plasterki
Garść świeżych listków bazylii
sól morska, pieprz
oliwa

Ostatnio jakoś ciężko i mięśnie było, co od razu waga łazienkowa zauważyła. Więc jak tylko słońce na chwilę wyszło i zapotrzebowanie na kaloryczność potraw spadło, a na siedzenie w ogrodzie i nicnierobienie wzrosło, zrobiłam superszybki i przepyszny makaron z krewetkami.

Wstawiamy wodę na makaron, osoloną, zgodnie ze sztuką dajemy 1l wody na 100g makaronu. Próbujemy pamiętać, że "po włosku" to sos ma podkreślać smak makaronu. Więc lepiej kupić naprawdę dobry makaron, nawet jeśli kosztuje ponad 10 zł za paczkę. I tak drogo nie będzie, a efekt wiadomy.
Wrzucamy do wrzącej wody naszą pastę i gotujemy o minutę krócej, niż podano na opakowaniu. Na 3 minuty przed zaplanowanym końcem gotowania podgrzewamy w rondelku na małym ogniu oliwę (ilość dopasowujemy do własnych upodobań, ja daję ok 2łyżek na każde 100g makaronu), wrzucamy plasterki czosnku i pozwalamy na to, żeby zapach czosnku rozszedł się po kuchni. Czosnek w tej oliwie nie może absolutnie zbrązowieć, naprawdę idealnym momentem jest ten, w którym czosnek zaczyna pachnieć, a nie smażyć się. Dodajemy krewetki, liczymy do 10, zestawiamy całość z ognia. Dłużej trzymane w cieple krewetki z zalewy zrobią się malutkie, suche i niesmaczne.
Odlewamy makaron, ostukujemy sito z nadmiaru wody i przerzucamy wszystko z powrotem do garnka, w którym gotowaliśmy nasze kluski. Umieszczamy na bardzo małym ogniu. Wlewamy oliwę z czosnkiem i krewetkami, dorzucamy pomidorki i bazylię. Pozwalamy przez kilka chwil oliwie oklejać makaron, wykładamy na podgrzane talerze. Cały pic polega na tym, żeby nie przetrzymać żadnego ze składników w temperaturze. One nie mają się ugotować, tylko ogrzać. Można podać z wiórkami parmezanu, ale i bez tego jest pyszne. Sól i pieprz - jak każdemu do smaku.


poniedziałek, 22 czerwca 2009

Golonka błyskawiczna i doskonała.





Kiedy się nie ma chęci na gotowanie, a chęć na coś pysznego do zjedzenia, kiedy buro i ponuro za oknem i trzeba się czymś ogrzać, wkracza na salony golonka. Ta dam!

Golonka samorobiąca

4-5 golonek wytrybowanych (tzn. bez kości i bez skóry)
1 puszka piwa
5-7 ziaren ziela angielskiego
3 listki laurowe
3-4 suszone grzyby (niekoniecznie)
2 łyżki miodu
sól, pieprz do smaku
2 łyżki oleju/ oliwy
Ja miałam oliwę jaka pozostała z ostrych papryczek, więc nie dodawałam pieprzu.


Mięso ułożyć  w żaroodpornym garnku, wstawić na noc do lodówki. Wyjąć następnego dnia po śniadaniu i dać się garnkowi na tyle ogrzać, by nie pękł podczas pieczenia (jeśli robimy mięso w metalowej czy żeliwnej formie, można od razu do piekarnika). 
Piekarnik nastawiamy na 180 stopni i pieczemy ok 2 godzin , co jakis czas (20-30 minut) przewracając mięso. Mięso ma być cały czas w parującej zalewie i pod sam koniec pieczenia lekko się podpiec dla chrupkości.

Podajemy z podpieczonymi w oliwie ziemniaczkami, ajwarem, tzatziki. Czymś kontrastowo zimnym. 


niedziela, 21 czerwca 2009

Naleśniki. Grzybobranie.




Zachęceni lejącym bezustannie deszczem i całkiem ciepłą temperaturą wybraliśmy się z Tikejem na grzyby. Podnietę wielkiego grzybobrania wzmogły we mnie magiczne słowa "porcini" wyzierające co chwila ze "Wzgórz Toskanii" Ferenca Mate. Jest to jedna z uroczych książeczek z nurtu "wyjechałem/am na wieś i odnalazłem/ am szczęście i radość życia". Jak dobrze pójdzie to i ja za jakiś czas popełnię "powroty nad rozlewisko ze wzgórz Toskanii , z uwzględniem ceny wody w Finistere". Kto czytał, ten trąba, bo te zapachy , smaki i uroki trzeba przeżywać osobiście. 

Kiedy udało się nam NIE ZEBRAĆ ANI ĆWIERĆ GRZYBA, które to Syn Nr 1 skomentował "a u Lali na działce rosły trze WIEEEEELKIE koźlarze i koło szlaucha prawdziwek", co razem mnie zeźliło i wymagało działania,  stanęłam do patelni. 

Ale zanim to się stało zebraliśmy w lesie szklankę czarnych jagód. W ramach grzybobrania. Wiadomo, mogliśmy uniknąć smagania wzrokiem przez leśnych bywalców, którzy rozkosznie stwierdzali: o , co tak słabo??? bez grzybków??? i patrząc na naszą reklamówke dodawali: aaaaa, bo państwo na jagody.  I tak miast grzybów jagody stały sę głównym kolacyjnym bohaterem.

W drodze powrotnej, za Stanisławowem,  oczy nasze przykuli panowie, którze sprzedawali coś dobrego.Z daleka, widać było sery korycińskie. Zatrzymalismy się i naszym łupem padły truskawki, małe suszone kiełbaski doprawiane papryką ( w samochodzie poszła 1/3), wędzona sielawka, litewskie chleby i jakaś gruba, suszona kiełbasa - między kindziukiem a suszoną francuską, w smaku. 

Wsio poszło na kolację z dodatkiem ultra cienkich naleśników smażonych na patelni przetartej masłem. Posypane cukrem, z owocami: jagodami, truskawkami, bananami, serkiem waniliowym i syropem klonowym smakowały tak, że nie można było się oprzeć wepchnięciu całego do buzi i rozkosznemu mlaskaniu. Kto tego, czasem, nie lubi?

Naleśniki delikatne:
1/2 kg mąki
1/2 l wody gazowanej
szkalnka mleka
2 jajka
 szczypta soli
masło do smarowania patelni ( jeśli patelnia teflonowa nie smarować częsciej niż co 5 naleśników)

Rozmeszać wszystko w blenderze do uzyskania konsystencji bardzo rzadkiej śmietany (takiej, jak śmietana do ubijania). Smażyć na mocno rozgrzanej patelni. Próbować przewracać podrzucając naleśnik na patelni. Ku uciesze gawiedzi i czyhających zwierząt domowych.


Sałatka z kalafiora, odchudzająca




Lata świetlne temu, kiedy rarutasem imprezowym był boeuf Strogonoff znajomy opowiedział mi o przyjęciowym hicie swojej żony - sałatce z kalafiora z pomidorami.  Sałatka prosta jak tylko może być, prawie bezkaloryczna, pachnąca latem i utratą kalorii.


Odchudzająca sałatka z kalafiora:
Porcja na minimum 2 osoby:

mała miseczka pokroj0nego w spore kawałki surowego kalafiora
zbliżona ilość dojrzałych dobrze pomidorów (proporcje można zmieniać do uzyskania ulubionej) pokrojonych, jeśli większe, w kostkę, jeśli koktajlowe - w ćwiartki. 
pół szklanki jogurtu bałkanskiego/ greckiego (jogurtów  z żelatyną nie tykamy , bleeee)
jedna łyżka majonezu, najlepiej kętrzyńskiego (kto zgadnie, skąd pochodzę???)
minimum jeden ząbek czosnku - jak mam humor na mocarną sałatkę daję wiecej,
sól, świeżo zmielony pieprz.


posiekać, wymieszać, zjeść. Opcjonalnie można dodać siekanego grubo koperku. Moim zdaniem wzmacnia "wiosenno - letniość" sałatki. 


piątek, 19 czerwca 2009

Łatwa bardzo drożdżówka. I pyszna niezwykle.




Ostatnio było o Tatowej karkówce. Rozpoczęło to lawinę wspomnień z błogiego okresu dzieciństwa i kulinarnych szaleństw mojej Mamy. W tych przaśnych komunistycznych czasach na co dzień musiała wykazać się sporą inwencją, żeby zrobić coś jadalnego "z niczego". Zup mlecznych nie cierpię do tej pory, ale racuszki, odsmażane ziemniaczki czy sałatka z makreli i kiszeniaczków = niemożliwy do ogarnięcia głód. I drożdzówka. W każdej postaci. Drożdżówka to Mama, Babcie, dom.


Rodzice mieszkają na Mazurach. Kochają przyrodę, las i wszystko, co można w nim znaleźć jadalnego. I choć w dzieciństwie walczyłam przed "wyzwózką" do lasu czy na wieś, to dziś tęsknie za zbieraniem grzybów, borówek, jagód. Za robieniem własnych przetworów, a jeszcze bardziej za otwieraniem zimą słoiczka pachnącego latem. A że na nasze leśne wyprawy zabieraliśmy żelazny zestaw: pachący, świeżutki chleb, który Tata rano przyniósł z wojskowej piekarni, maślane masło, pomidorka i ogórka z ogródka, jajo na twardo i... konserwę turystyczną, do dziś najwspaniaszym piknikowym wspomnieniem jest ściekające po palcach masło, które się rozpuściło w letnim słońcu. Do tego zapachy pozostałych "przysmaków" wymieszane z aromatem rozgrzanego igliwia, mchu, ściółki... Na koniec Mama zawsze odkrajała nam po potężnym kawałku drożdżówki, którą zapijaliśmy herbatą z cytryną z wielkiego chińskiego termosu malowanego w przecudne kolorowe chryzantemy. I wieczorem kolacja z tą samą drożdżówką  pokrytą bitą śmietaną i świeżo zebranymi czarnymi jagodami, malinami, jeżynami. Dlatego dziś bohaterką będzie moja Mama i jej superszybkie i superłatwe ciasto drożdżowe:

Na ciasto:
Kostka masła (250 g). Można użyć takich kostek, jakie teraz są 200 g, też się uda.
Szklanka tłustego mleka
Szklanka cukru
5 jajek od zielononóżki, albo 4 duże wolnowybiegowe
50 g drożdży (czyli 1/2 kostki Drożdzy babuni, albo cała kosteczka L'hirondele )
1 litr mąki tortowej (uwaga! litr, nie kilogram! chociaż to zapewne zbliżona ilość. Nie sprawdzałam jeszcze wersji "z kilograma" więc nie mogę polecić).


Jak robimy drożdżówkę i dlaczego to takie proste?
Poprzedniego dnia wieczorem podgrzewamy masło, cukier i mleko - do rozpuszczenia, np. w przerwie na reklamę podczas ogądania Dr House'a;)). To sobie stygnie do następnej przerwy reklamowej, albo do końca filmu, albo aż się zrobi ciepłe, letnie NIE gorące. Wkruszamy drożdże i wbijamy jajka. Trzepaczką - rózgą mieszamy całość, aż się zrobi z tego w miarę jednolita masa. Mnie zajmuje to ok 1 minuty. Całość przelewamy do dzieży miksera ( o ile mamy), albo zostawiamy w tym garnku, co żeśmy gotowali. Wstawiamy spokojnie do lodówki i idziemy spać. Rano dodajemy do całości litr mąki i , o ile działamy mikserem, uruchamiamy go na jakieś 5 minut, aż powstanie lśniąca masa o konsystencji gęstej śmietany. Tego drożdżowego NIE wyrabiamy pracowicie, jak w klasycznych przepisach. Jak nie mamy miksera to rózgą albo ręką bawimy się ok. 10 minut do uzyskania upragnionej konsystencji. I to wszystko. Przelewamy całość do wyłożonej papierem, naoliwionej tortownicy. W ciasto można wetknąć dowolne owoce, posypaś cukrem waniliowym, cynamonem, kruszonką. Wedle życzenia. Polać , po upieczeniu, czekoladą, posypać cukrem pudrem.


Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni (podczas nagrzewania korzystam z termoobiegu - jest szybciej, po nagrzaniu wyłączam, ponieważ wysusza ciasto). Wstawiam tortownicę najpierw na 20 minut i ZOSTAWIAM PIEKARNIK OTWARTY. Ciasto ma rosnąć, a nie piec się. Następnie zamykam i piekę jeszcze 40 minut (obserwuję, czy się, nie daj Bóg, nie przypala). 
Drożdżówka zawsze się udaje. A trzyma wilgoć, przykryta folią, nawet tydzień. I jest pyyyyyszna. Może nie bardzo dietetyczna, ale... Dzięki, Mamo!

sobota, 13 czerwca 2009

A teraz kot z innej beczki...






Mówiłam, że mam dzikie koty w ogrodzie? 

W malinowym chruśniaku:


Sałata z kocim dressingiem:


My lwy, tygrysy:


Kot z grilla: