poniedziałek, 29 czerwca 2009

Lodowate gazpacho na upał


Dzisiaj nareszcie lato pozwoliło poczuć, ze oficjalnie nam panuje juz od kilku dni. Za to jak rąbnęło żarem z nieba, to ulicy się wyludniło i zewsząd słychać ssssyk otwieranego zimnego piwa i wody mineralnej. Koty ogrodowe pochowały się w tujac, domowe rozłożyły na środku chłodnego salonu i studzą brzuchy. Moje spaślaki kochane!

A spaślaki domowe, czyli Tikej i ja, także zapragnęliśmy ochłody. Dlatego zrobiłam pyszny hiszpański chłodnik - gazpacho.

Któryś z hiszpańskich szefów kuchni powiedział mi, że gazpacho musi mieć solidną pozycję pieczywa, żeby było kremowo gęste, sycące i żeby złamać smak surowego pomidora.

Na gazpacho potrzebujemy: (dla 2 osób)
1/2 kajzerki (moze być podeschnięta) lub 2 kromki pieczywa tostowego
pół szklanki wody
1/2 długiego obranego ogórka pokrojonego w dowolne kawałki
2 świeże pomidory (ja nigdy nie obieram ze skórki, bo ją lubię)
1/2 kartonika siekanych pomidorów w zalewie
2 ząbki czosnku przetartego przez praskę (jeśli ktoś ma bardzo dobry blender, może wrzucic całe ząbki)
łyżka bardzo dobrej oliwy (ważna dla smaku)
sól, pieprz
do dekoracji: po 4 na osobę czarne, suszone oliwki, pozbawione pestek i liść selera albo bazylii do dekoracji
kostki lodu


Wrzucamy wszystko w blender, dajemy najpierw małe obroty, żeby pomidorowa masa nie wybuchła nam na ścianę, potem podkręcamy. Mielimy to w blenderze ok 2 minut do uzyskania jednolitej, kremowej konsystencji.
Przelewamy do wysokiej szklanki, dekorujemy, wrzucamy po dwie kostki lodu i voila!, jak mawia Pascal.
Fajnie wygląda w wersji imprezowej podane w większych kieliszkach do wódki. Ustawiamy wtedy na tacy rzędy kieliszków z gazpacho "na jeden łyk".






niedziela, 28 czerwca 2009

Kremowy pasztet z kurzych wątróbek.



Zacytuję za źródłem "Smaki świata. Francja" Beverly Leblanc: "Urok tej eleganckiej wersji pasztetu z wątróbek drobiowych polega na prostocie. We francuskich bistrach ten pasztet podawany jest z korniszonami, bagietką, masłem. Dobrze smakuje do niego marmolada cebulowa".

Ja polecam też w wersji z irlandzkim chlebem owsianym. Pasztet jest niezwykle delikatny, kremowy, aromatyczny. W naszym domu jest od lat przebojem, który błyskawicznie znika z lodówki. Świetnie sprawdza się też zamrożony - po rozmrożeniu smakuje jak świeży, nie rozwarstwia się. I, jak zawsze, ultra szybki w przygotowaniu.

na ok. 10 porcji

175 g dobrego mała
500 g świeżych wątróbek drobiowych
1/2 łyżki oleju lub oliwy
2 drobno posiekane szalotki lub dymki
2 drobno posiekane ząbki czosnku
2 1/2 łyżki stołowe madery lub brandy. Sprawdzona też żubrówka.
2 łyżki stołowe śmietany kremówki
1 łyżeczka suszonego tymianku
1/4 łyżeczk


1. w wysokiej patelni lub rondlu rozgrzać 30 g masła, dorzucić wątróbki i smażyć 5 minut lub do chwili, aż zbrązowieją , a wśrodku pozostaną różowe. W razie potrzeby smażyć partiami, aby na patelni nie było zbyt dużo mięsa

2. Przełożyć wątróbki wraz z sosem do robota/ malaksera. Na patelni roztopic kolejne 30 g masła i olej/oliwę. Dorzuccić cebulkę, czosnek, smażyć mieszając 2-3 minuty, do zeszklenia.

3. Dodać alkohol, zeskrobać resztki z dna patelni. Wlać śmietankę, dosypać przyprawy, przelać do masy w malakserze. Dodać resztę pokrojonego w kostki masła.

4.  Zmiksować masę w robocie, aż powstanie gładka masa. W razie potrzeby doprawić solą i pieprzem. Przełożyć do miseczek i odstawić do lodówki.

Podawać, kiedy calkowicie wystygnie. Przykryty folią można w lodówce przechowywać do 3 dni. Dzięki zamrożeniu - dłużej.

Pysznie smakuje na chlebie , bułce, grzance. 

piątek, 26 czerwca 2009

Irlandzki chleb na sodzie.


Jestem zła. Chciałabym wstawiać podpisy na zdjęcia, tzw. watermarki. Wczoraj już właściwie znalazłam programik, który to umożliwia, no a dziś... Więc dopóki ktoś mnie nie przyuczy, albo sama jakimś cudem nie odkryję tego, to będa zdjęcia takie, jak są. 

Koniecznie trzeba pocieszyć się gorącym chlebkiem, a błyskawiczny chleb (robienie - 3 minuty, pieczenie 30-40) to irlandzki chleb na sodzie. Przepis znalazłam na stronie brytyjskiej "nauczycielki/ mistrzyni" gotowania Delii Smith. Przetłumaczyłam, wypróbowałam na sobie i innych i jest git. 


Składniki

175 g) maki z pełnego przemiału. Ze zwykłą tortową też wychodzi, jest lżejszy50 g zwykłej mąki, np nadal tortowej 50 g płatków owsianych25 g  zarodkow pszenicy (do kupienia w realu na polce ze zdrową żywnością, marcpolu) 1 łyżeczka sody 1,5 łyżeczki soli1 łyżeczka cukru1 duże jajo275 ml maślankiJeśli nie ma maślanki można grecki jogurt wymieszać z mlekiem pół na pół, też będzie dobrze.Wymieszać wszystkie składniki widelcem w misce i przelać do wyłożonej papierem do pieczenia foremki (najładniej wychodzi z keksówki ok. 20 cm). Rozgrzać piekarnik do 190 stopni i wstawić na ok. 40 minut.
Lekko przestudzone kromki posmarować grubo masłem i ściekające masło zlizywać z palców. Ku poprawie nastroju.

środa, 24 czerwca 2009

Kot w silniku



Dlaczego nikt nie chce moich kotków ogrodowych? Kotki rozlazły się po terenie i... dobrze, że dziś Tikej musiał żarówkę wymienić, bo jak otworzył maskę to leniwie wyszły z niej dwie kulki: pręgowana i czarna. Koty szaleją:




Błyskawiczny makaron z krewetkami.



Paczkę wstążek makaronowych - tagliatele, papardelle (ja wolę te drugie, szersze)
Pudełko krewetek koktajlowych w zalewie ok 150 g
Kilka dojrzałych pomidorów koktajlowych pokrojonych w ćwiartki
2 ząbki czosnku pokrojone w plasterki
Garść świeżych listków bazylii
sól morska, pieprz
oliwa

Ostatnio jakoś ciężko i mięśnie było, co od razu waga łazienkowa zauważyła. Więc jak tylko słońce na chwilę wyszło i zapotrzebowanie na kaloryczność potraw spadło, a na siedzenie w ogrodzie i nicnierobienie wzrosło, zrobiłam superszybki i przepyszny makaron z krewetkami.

Wstawiamy wodę na makaron, osoloną, zgodnie ze sztuką dajemy 1l wody na 100g makaronu. Próbujemy pamiętać, że "po włosku" to sos ma podkreślać smak makaronu. Więc lepiej kupić naprawdę dobry makaron, nawet jeśli kosztuje ponad 10 zł za paczkę. I tak drogo nie będzie, a efekt wiadomy.
Wrzucamy do wrzącej wody naszą pastę i gotujemy o minutę krócej, niż podano na opakowaniu. Na 3 minuty przed zaplanowanym końcem gotowania podgrzewamy w rondelku na małym ogniu oliwę (ilość dopasowujemy do własnych upodobań, ja daję ok 2łyżek na każde 100g makaronu), wrzucamy plasterki czosnku i pozwalamy na to, żeby zapach czosnku rozszedł się po kuchni. Czosnek w tej oliwie nie może absolutnie zbrązowieć, naprawdę idealnym momentem jest ten, w którym czosnek zaczyna pachnieć, a nie smażyć się. Dodajemy krewetki, liczymy do 10, zestawiamy całość z ognia. Dłużej trzymane w cieple krewetki z zalewy zrobią się malutkie, suche i niesmaczne.
Odlewamy makaron, ostukujemy sito z nadmiaru wody i przerzucamy wszystko z powrotem do garnka, w którym gotowaliśmy nasze kluski. Umieszczamy na bardzo małym ogniu. Wlewamy oliwę z czosnkiem i krewetkami, dorzucamy pomidorki i bazylię. Pozwalamy przez kilka chwil oliwie oklejać makaron, wykładamy na podgrzane talerze. Cały pic polega na tym, żeby nie przetrzymać żadnego ze składników w temperaturze. One nie mają się ugotować, tylko ogrzać. Można podać z wiórkami parmezanu, ale i bez tego jest pyszne. Sól i pieprz - jak każdemu do smaku.


poniedziałek, 22 czerwca 2009

Golonka błyskawiczna i doskonała.





Kiedy się nie ma chęci na gotowanie, a chęć na coś pysznego do zjedzenia, kiedy buro i ponuro za oknem i trzeba się czymś ogrzać, wkracza na salony golonka. Ta dam!

Golonka samorobiąca

4-5 golonek wytrybowanych (tzn. bez kości i bez skóry)
1 puszka piwa
5-7 ziaren ziela angielskiego
3 listki laurowe
3-4 suszone grzyby (niekoniecznie)
2 łyżki miodu
sól, pieprz do smaku
2 łyżki oleju/ oliwy
Ja miałam oliwę jaka pozostała z ostrych papryczek, więc nie dodawałam pieprzu.


Mięso ułożyć  w żaroodpornym garnku, wstawić na noc do lodówki. Wyjąć następnego dnia po śniadaniu i dać się garnkowi na tyle ogrzać, by nie pękł podczas pieczenia (jeśli robimy mięso w metalowej czy żeliwnej formie, można od razu do piekarnika). 
Piekarnik nastawiamy na 180 stopni i pieczemy ok 2 godzin , co jakis czas (20-30 minut) przewracając mięso. Mięso ma być cały czas w parującej zalewie i pod sam koniec pieczenia lekko się podpiec dla chrupkości.

Podajemy z podpieczonymi w oliwie ziemniaczkami, ajwarem, tzatziki. Czymś kontrastowo zimnym. 


niedziela, 21 czerwca 2009

Naleśniki. Grzybobranie.




Zachęceni lejącym bezustannie deszczem i całkiem ciepłą temperaturą wybraliśmy się z Tikejem na grzyby. Podnietę wielkiego grzybobrania wzmogły we mnie magiczne słowa "porcini" wyzierające co chwila ze "Wzgórz Toskanii" Ferenca Mate. Jest to jedna z uroczych książeczek z nurtu "wyjechałem/am na wieś i odnalazłem/ am szczęście i radość życia". Jak dobrze pójdzie to i ja za jakiś czas popełnię "powroty nad rozlewisko ze wzgórz Toskanii , z uwzględniem ceny wody w Finistere". Kto czytał, ten trąba, bo te zapachy , smaki i uroki trzeba przeżywać osobiście. 

Kiedy udało się nam NIE ZEBRAĆ ANI ĆWIERĆ GRZYBA, które to Syn Nr 1 skomentował "a u Lali na działce rosły trze WIEEEEELKIE koźlarze i koło szlaucha prawdziwek", co razem mnie zeźliło i wymagało działania,  stanęłam do patelni. 

Ale zanim to się stało zebraliśmy w lesie szklankę czarnych jagód. W ramach grzybobrania. Wiadomo, mogliśmy uniknąć smagania wzrokiem przez leśnych bywalców, którzy rozkosznie stwierdzali: o , co tak słabo??? bez grzybków??? i patrząc na naszą reklamówke dodawali: aaaaa, bo państwo na jagody.  I tak miast grzybów jagody stały sę głównym kolacyjnym bohaterem.

W drodze powrotnej, za Stanisławowem,  oczy nasze przykuli panowie, którze sprzedawali coś dobrego.Z daleka, widać było sery korycińskie. Zatrzymalismy się i naszym łupem padły truskawki, małe suszone kiełbaski doprawiane papryką ( w samochodzie poszła 1/3), wędzona sielawka, litewskie chleby i jakaś gruba, suszona kiełbasa - między kindziukiem a suszoną francuską, w smaku. 

Wsio poszło na kolację z dodatkiem ultra cienkich naleśników smażonych na patelni przetartej masłem. Posypane cukrem, z owocami: jagodami, truskawkami, bananami, serkiem waniliowym i syropem klonowym smakowały tak, że nie można było się oprzeć wepchnięciu całego do buzi i rozkosznemu mlaskaniu. Kto tego, czasem, nie lubi?

Naleśniki delikatne:
1/2 kg mąki
1/2 l wody gazowanej
szkalnka mleka
2 jajka
 szczypta soli
masło do smarowania patelni ( jeśli patelnia teflonowa nie smarować częsciej niż co 5 naleśników)

Rozmeszać wszystko w blenderze do uzyskania konsystencji bardzo rzadkiej śmietany (takiej, jak śmietana do ubijania). Smażyć na mocno rozgrzanej patelni. Próbować przewracać podrzucając naleśnik na patelni. Ku uciesze gawiedzi i czyhających zwierząt domowych.


Sałatka z kalafiora, odchudzająca




Lata świetlne temu, kiedy rarutasem imprezowym był boeuf Strogonoff znajomy opowiedział mi o przyjęciowym hicie swojej żony - sałatce z kalafiora z pomidorami.  Sałatka prosta jak tylko może być, prawie bezkaloryczna, pachnąca latem i utratą kalorii.


Odchudzająca sałatka z kalafiora:
Porcja na minimum 2 osoby:

mała miseczka pokroj0nego w spore kawałki surowego kalafiora
zbliżona ilość dojrzałych dobrze pomidorów (proporcje można zmieniać do uzyskania ulubionej) pokrojonych, jeśli większe, w kostkę, jeśli koktajlowe - w ćwiartki. 
pół szklanki jogurtu bałkanskiego/ greckiego (jogurtów  z żelatyną nie tykamy , bleeee)
jedna łyżka majonezu, najlepiej kętrzyńskiego (kto zgadnie, skąd pochodzę???)
minimum jeden ząbek czosnku - jak mam humor na mocarną sałatkę daję wiecej,
sól, świeżo zmielony pieprz.


posiekać, wymieszać, zjeść. Opcjonalnie można dodać siekanego grubo koperku. Moim zdaniem wzmacnia "wiosenno - letniość" sałatki. 


piątek, 19 czerwca 2009

Łatwa bardzo drożdżówka. I pyszna niezwykle.




Ostatnio było o Tatowej karkówce. Rozpoczęło to lawinę wspomnień z błogiego okresu dzieciństwa i kulinarnych szaleństw mojej Mamy. W tych przaśnych komunistycznych czasach na co dzień musiała wykazać się sporą inwencją, żeby zrobić coś jadalnego "z niczego". Zup mlecznych nie cierpię do tej pory, ale racuszki, odsmażane ziemniaczki czy sałatka z makreli i kiszeniaczków = niemożliwy do ogarnięcia głód. I drożdzówka. W każdej postaci. Drożdżówka to Mama, Babcie, dom.


Rodzice mieszkają na Mazurach. Kochają przyrodę, las i wszystko, co można w nim znaleźć jadalnego. I choć w dzieciństwie walczyłam przed "wyzwózką" do lasu czy na wieś, to dziś tęsknie za zbieraniem grzybów, borówek, jagód. Za robieniem własnych przetworów, a jeszcze bardziej za otwieraniem zimą słoiczka pachnącego latem. A że na nasze leśne wyprawy zabieraliśmy żelazny zestaw: pachący, świeżutki chleb, który Tata rano przyniósł z wojskowej piekarni, maślane masło, pomidorka i ogórka z ogródka, jajo na twardo i... konserwę turystyczną, do dziś najwspaniaszym piknikowym wspomnieniem jest ściekające po palcach masło, które się rozpuściło w letnim słońcu. Do tego zapachy pozostałych "przysmaków" wymieszane z aromatem rozgrzanego igliwia, mchu, ściółki... Na koniec Mama zawsze odkrajała nam po potężnym kawałku drożdżówki, którą zapijaliśmy herbatą z cytryną z wielkiego chińskiego termosu malowanego w przecudne kolorowe chryzantemy. I wieczorem kolacja z tą samą drożdżówką  pokrytą bitą śmietaną i świeżo zebranymi czarnymi jagodami, malinami, jeżynami. Dlatego dziś bohaterką będzie moja Mama i jej superszybkie i superłatwe ciasto drożdżowe:

Na ciasto:
Kostka masła (250 g). Można użyć takich kostek, jakie teraz są 200 g, też się uda.
Szklanka tłustego mleka
Szklanka cukru
5 jajek od zielononóżki, albo 4 duże wolnowybiegowe
50 g drożdży (czyli 1/2 kostki Drożdzy babuni, albo cała kosteczka L'hirondele )
1 litr mąki tortowej (uwaga! litr, nie kilogram! chociaż to zapewne zbliżona ilość. Nie sprawdzałam jeszcze wersji "z kilograma" więc nie mogę polecić).


Jak robimy drożdżówkę i dlaczego to takie proste?
Poprzedniego dnia wieczorem podgrzewamy masło, cukier i mleko - do rozpuszczenia, np. w przerwie na reklamę podczas ogądania Dr House'a;)). To sobie stygnie do następnej przerwy reklamowej, albo do końca filmu, albo aż się zrobi ciepłe, letnie NIE gorące. Wkruszamy drożdże i wbijamy jajka. Trzepaczką - rózgą mieszamy całość, aż się zrobi z tego w miarę jednolita masa. Mnie zajmuje to ok 1 minuty. Całość przelewamy do dzieży miksera ( o ile mamy), albo zostawiamy w tym garnku, co żeśmy gotowali. Wstawiamy spokojnie do lodówki i idziemy spać. Rano dodajemy do całości litr mąki i , o ile działamy mikserem, uruchamiamy go na jakieś 5 minut, aż powstanie lśniąca masa o konsystencji gęstej śmietany. Tego drożdżowego NIE wyrabiamy pracowicie, jak w klasycznych przepisach. Jak nie mamy miksera to rózgą albo ręką bawimy się ok. 10 minut do uzyskania upragnionej konsystencji. I to wszystko. Przelewamy całość do wyłożonej papierem, naoliwionej tortownicy. W ciasto można wetknąć dowolne owoce, posypaś cukrem waniliowym, cynamonem, kruszonką. Wedle życzenia. Polać , po upieczeniu, czekoladą, posypać cukrem pudrem.


Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni (podczas nagrzewania korzystam z termoobiegu - jest szybciej, po nagrzaniu wyłączam, ponieważ wysusza ciasto). Wstawiam tortownicę najpierw na 20 minut i ZOSTAWIAM PIEKARNIK OTWARTY. Ciasto ma rosnąć, a nie piec się. Następnie zamykam i piekę jeszcze 40 minut (obserwuję, czy się, nie daj Bóg, nie przypala). 
Drożdżówka zawsze się udaje. A trzyma wilgoć, przykryta folią, nawet tydzień. I jest pyyyyyszna. Może nie bardzo dietetyczna, ale... Dzięki, Mamo!

sobota, 13 czerwca 2009

A teraz kot z innej beczki...






Mówiłam, że mam dzikie koty w ogrodzie? 

W malinowym chruśniaku:


Sałata z kocim dressingiem:


My lwy, tygrysy:


Kot z grilla:


Karkówka Dziadka Lonka




Mój Tata jest znany ze wspaniałych wędlin, którymi nas rozpieszcza. Niestety, coraz rzadziej. Ale zawsze możemy liczyć na wpaniałą karkówkę, która Tata przyrządza na nasz przyjazd. Starannie wybrany kawałek mięsa jest przez dobę/ dwie marynowany w sekretnej mieszance domowego wina, czosnku z własnego ogrodu, odrobinie miodu od sąsiada i innych sekretnych ingrediencjach.  Karkówka jest zawsze niezwykle soczysta, krucha i aromatyczna. Może to także zasługa, prócz Tatowego talentu, żeliwnego gara, w którym miesiwo się dusi. 
Jako że od dłuższego już czasu staram się sama robić wędliny ( na razie głównie pieczone) zmodyfikowałam przepis do wersji mniej pracochlonnej i powstała przyjemna, kanapkowa pieczeń karkowa. Okazała się być przepyszna, z lekko chrupiącą złotą skórką.Doskonała będzie też do obiadu. Uroku zdjęcia nie oddają, ale kiedyś się nauczę! A tymczasem:

Pieczona karkówka pyszna
1. Ładny kawałek karkówki wieprzowej (ok. 1,5 kg) opłukać i osuszyć.
2. Natrzeć solidnie solą morską i grubym pieprzem oraz wyciśniętym czosnkiem (2-3 ząbki). Muszę przyznać, że wspaniale się tu spisuje suszony czosnek Kamisu - mięso pachnie świeżo i delikatnie.
3. Zawinąć w folię aluminiową i na dwie doby zamknąć w lodówce
4. nagrzać piekarnik do 190 stopni, ułożyć pieczeń na ruszcie i dać jej półtprej godziny na upieczenie. Jesli kawałek mięsa ma niedużą średnice, skrócić czas pieczenia. Nie polecam termoobiegu, bo wysusza mięso.



Wino i wołowina


Bardzo lubię połączenie dobrej wołowiny i dobrego wina. Po pierwsze kojarzy mi się francusko, a po drugie mam wrażenie, że wołowina mniej kaloryczna i łaskawsza sylwetce konsumującego. Jedną z moich ulubionych potraw, do zrobienia , na przyklad w sobotę, jest wołowina duszona w winie z warzywami. Dlaczego akurat w sobotę? Bo to taka potrawa ( w wykonaniu), która dobrze komponuje się z pieleniem grządek w ogrodzie albo porządkowaniem książek (komórek, szaf, pawlaczy i innych schowków, za które się bierzemy, kiedy rzeczone miejsca zaczynają żyć własnym życiem). U mnie wołowina skomponowała się z szalonym porywem umycia okien. Okna lśnią, widzę przez nie piekielnie ponury, zacinający deszczem świat, a wino zostało spożyte. Z wołowiną.
A było tak: 
w miejscowym sklepie zażądały zakupu cztery piękne kawałki
karkówki wołowej. Opłukane i osuszone mięso obsmażyłam
na  oliwie, włożyłam do gara.
Czerwonym winem (użyłam sycylijskiego FIORILE) porządnie chlusnęłam (1/3 butelki).
Pozwoliłam na godzinne podduszenie. Zabrałam się za warzywa:
3 duże cebule i paczke marchewek/marwitek poddusiłam na maśle. Dodałam.
Solidną garść pieczarek i obraną kalarepkę  (uwielbiam chrupkość duszonej kalarepki) dorzuciłam po kolejnych 15 minutach. Pod sam koniec gotowania dorzuciłam pokrojoną
cukinię i zioła: igiełki z dwóch gałązek świeżego rozmarynu, kilka ziaren ziela angielskiego, 3 ząbki rozgniecionego czosnku.
Celowo nie solę "kociołka" bo: a/ lubię grudki soli na mięsie, b/wolowina posolona za wcześnie twardnieje. Szczególnie polecam sól Fleur de Camarque - nie na darmo nazywana jest "solnym kawiorem". Sól z Camarque jest delikatniejsza, mniej gorzka, wspaniała.

Duszoną wołowinę zjedliśmy ze świeżo zerwaną w ogrodzie sałatą doprawioną prawie klasycznym francuskim dressingiem, który robię tak (na 2 osoby): do słoiczka po koncentracie pomidorowym (najmniejszego) wlewam 1/3 octu (winnego, pomidorowego, balsamico), wsypuję szczyptę soli Camarque, zakręcam i potrząsam słoiczkiem do rozpuszczena soli. Dodaję 2/3 dobrej oliwy, ponownie trzęsę do uzyskania emulsji. Tym razem nabraliśmy z Tikejem chęci na coś ostrzejszego, więc w emulsji wylądował wyciśnięty ząbek czosnku. Do tego resztki Fiorile do kieliszka i wczesna kolacja na tarasie, pycha! 




wtorek, 9 czerwca 2009

Poprawę. Obiecuję.

Zdawało mi się, że wrzucenie przepisu czy dwóch przy tej ilości smakołyków, które szykuję to nie będzie nic trudnego. Okazało się, że ostatni czas pracowo mnie ubezwłasnowolnił, a jedyne chwile jakie znajdowałam w miarę wolne, to były chwile na padnięcie na kanapie. Nazbierało się trochę przepisów, trochę zdjęć i obiecuję, że wkrótce się nimi podzielę. Myślę, że skoro lato to na pierwszy ogień pójdą ukochane krewetki saganaki mojego synka i doskonałe na "po meczu" steki. Dzis zatem czas na zakupy.