niedziela, 3 stycznia 2010

Zimowa herbata bez prądu.

Kiedy za oknem biały puch otula cały świat, drzewa uginają się pod czapami śniegu, a mróz lakieruje brylantowo każdą gałązkę robi się tak romantycznie, tak uroczo. Że tylko przypiąć deski, poszusować w dół zbocza a potem napić się rozgrzewającej zimowej herbatki. Tylko ja, do cholery, nie lubię zimy! No fakt, ładniej świat wygląda, kiedy psie kupy na chodnikach są przykrytą śnieżną bielą, ale we mnie jest sprzeciw  - NIE LUBIĘ zimna, wilgoci, dziesięciu par gaci, żeby nie zamarznąć i takich tam. A że ostatnio sporo poruszam się nożnie, brnę w zaspach to i tyłeczek z lekka odchudzony :))) podmarza. Na zmarznięte wszystko świetna jest herbatka:

dla 2 osób trochę zmarzniętych:
1 litr dobrej, czarnej, owocowej mocno zagrzanej herbaty,
6-8 goździków,
kawałek cynamonu (ostatecznie szczypta proszkowanego)
garść rodzynków
1 pomarańcza
1 czerwony grejfrut
1/2 jabłka typu granny smith (ale ... nie bądźmy drobiazgowi - każde będzie ok)
sok malinowy

Herbatę (odcedzoną z fusów) z przyprawami i rodzynkami mocno zagrzewamy, ale nie gotujemy. Dodajemy pokrojone w półplastry pomarańcze, pokrojoną w półplasterki połówkę jabłka i wyfiletowane cząstki grejfruta (ważne - białe "coś", jeśli zostanie na owocu spowoduje, że herbata zrobi sie gorzka). Podajemy w dzbanku.

Na dno dużej szklanicy wlewamy porcję soku malinowego, wlewamy herbatę, ale tak, żeby za bardzo nie ruszyć soku, na wierzch wkładamy cząsteczki owoców. Za diabła nie wiem, czemu nie zrobiłam zdjęcia, bo to ślicznie wygląda. Każdy sobie miesza i popija i robi się cieplej na duszy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz